poniedziałek, 22 września 2014

W Zduńskiej Woli piją jak wszędzie.

Nie mam żadnych powodów żeby pisać akurat o piciu w Zduńskiej Woli poza tym, że wpadłem w sieci na ciekawy artykuł o spożyciu w tym przytulnym miasteczku. Zapraszam do przeczytania pełnego tekstu. Zduńska Wola to takie przeciętne polskie miasto. Niecałe 45 tyś. mieszkańców, kilka dużych pracodawców. Niegdyś duży ośrodek włókienniczy, także bezrobotnych też jest pod dostatkiem. Słowem,  robota jest ale powodów do picia pod dostatkiem, jak wszędzie. W tej spokojnej miejscowości na alkohol wydano w 2013 roku 34 mln zł! Wychodzi, że statystyczny mieszkaniec spożywał alkoholu za 755 zł: dziecko, mama, babcia, ciocia- każdy. Jest to straszna rzeczywistość, ale tak naprawdę nie to mnie przeraża. Z tytułu wydanych koncesji na sprzedaż alkoholu przedsiębiorcy wpłacili do kasy miasta kwotę 750 tyś. zł. Pieniądze, które urząd otrzymuje z tytułu wydanych koncesji na sprzedaż alkoholu są przeznaczane na prowadzenie działań profilaktycznych związanych z rozwiązywaniem problemów alkoholowych. Prowadzone są świetlice środowiskowe, finansowane działania terapeutyczne i rehabilitacyjne dla osób uzależnionych i ich rodzin, dotowane kluby i stowarzyszenia AA.  Można pomyśleć: super. Czy aby na pewno skoro w porównaniu z rokiem poprzednim mieszkańcy przepili ponad milion zł więcej. Wniosek nasuwa się jeden. Urzędnicy tego niewielkiego miasteczka wyrzucają w błoto blisko milion złotych. Można by powiedzieć: no tak ale gdyby nie wydano tych pieniędzy to mieszkańcy jeszcze więcej wydaliby na alkohol. Otóż nie, wszelkie terapie tylko śladowo zmniejszają spożycie. Niektóre zaś działania profilaktyczne, które urzędy fundują wręcz zachęcają do picia... no bo cóż robić gdy dzieci z rodziny pijackiej jedzie na darmowe kolonie... ano pić... Im więcej wgłębiam się w tematykę około alkoholową tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Baclofen to potworne zagrożenie dla ogromnej machiny urzędniczo- lobbistycznej która żeruje na chorobie i ludzkim nieszczęściu.

niedziela, 21 września 2014

Gratulacje siatkarze, piękna historia.

Cudowny wieczór, piękne emocje. Prosto z trasy zdążyłem na styk. Wiedziałem, że będą ogromnie emocje, zaparzyłem więc herbatkę z melisy. Mimo tego dwie godziny spędziłem, przed ekranem, w pełnym marszu. Opłacało się, mamy Mistrzów Świata w siatkówce, pięknie! Mam jeszcze jedną osobistą radość. Mecz oglądałem bez grama alkoholu, nie dlatego, że się powstrzymywałem. Dlatego, że nie miałem ochoty :-) Też jestem Mistrzem Świata!

piątek, 19 września 2014

Dawka w dół.

No bo pisałem jakiś czas temu, że pisał będę więcej. Tylko o czym tu pisać... Jest tu pewien problem. Dalej nie chce mi się pić. I tak co trochę mam pisać... Toż to nudne jest przecież. Czy ktoś będzie takie nudy chciał czytać? No może, piszę więc. Chociaż Coś ciekawego jednak jest. Dzisiaj byłem na imprezie delikatnie zakrapianej alkoholem. Kompletnie nie robiło na mnie wrażenia to co wokół się działo. Zero chęci wypicia czegokolwiek co ma jakiekolwiek procenty. Fajnie. Wróciłem do domu i nie drążyłem, jak to zwykle bywało, żeby skoczyć na stację po browar. Idę zaraz spać... fajnie. A jeszcze jedna bardzo ważna sprawa, bardzo ważna. Zszedłem kilka dni temu z dawką do 25+25+50. Także jestem już na poziomie dziennej porcji oficjalnie uważanej za dopuszczalną. Za parę dni schodzę jeszcze niżej.

czwartek, 11 września 2014

Alkoholik to śmieć.


 Nie uważamy się za osoby po prostu chore tylko za szmaty dające się wodzić za nos swoim słabościom. No bo przecież, jak powszechnie panuje opinia: pijak to nie jest człowiek chory. Pijak to ktoś kto świadomie wybrał taką drogę, egoista co myśli tylko o sobie i własnych przyjemnościach. Pijak najpierw okrada rodzinę, potem doprowadza ją do skraju rozpadu następnie porzuca, co za drań. Taki ciemnogród siedzi w głowach większości ludzi. Przez dekady tak myślano i właściwie wszystkim to odpowiadało. Tymczasem badania nad zmianami w mózgu u alkoholików mówią co innego! To nie egoizm, słabość, uzależnienie w potocznym znaczeniu! To zwykła choroba mózgu i to wyleczalna farmakologicznie. Cały świat powinien skakać z radości. Powinien ale czy napewno. Czy taki nowy stan rzeczy jest społecznie pożądany? Im dłużej się nad tym zastanawiam tym nabieram więcej wątpliwości.

środa, 10 września 2014

Gardłowa sprawa.

Od pewnego czasu chodziłem mocno zadżumiony. Z jednej strony ostro zarzynał mnie ból w okolicy brzucha, z drugiej filmy o śmiertelnej chorobie która najprawdopodobniej za parę miesięcy położy mnie do trumny. Nie było to przecież tak niedorzeczne, wszak przez ponad połowę swojego życia mniej lub bardziej nadużywałem alkoholu czym dość, drastycznie bombardowałem swój organizm. Słowem koszmar i tyle. Oczywiście, jak to podobno u większości mężczyzn bywa, panicznie bałem się stanąć oko w oko z lekarzem i zrobić badania, no bo po co jak i tak już dla mnie nie ma ratunku. Tak pewnie trwałbym dalej w tej swojej koszmarnej spirali gdyby nie moja ukochana małżonka która wzięła mnie za bety i zaciągnęła do gabinetu gastrologa. W ten oto sposób, całkiem niespodziewanie stanąłem przed gabinetem lekarskim. Na stojąco doczekałem do swojej chwili prawdy. Kiedy drzwi, które tak pracowicie hipnotyzowałem, żeby nigdy się nie otworzyły, jednak oparły się mojej energii, nie miałem już wyjścia- wszedłem. Za biurkiem siedział poważny mężczyzna w białym kitlu, nie odrywając oczu od klawiatury swojego komputera, z którą jedynie kontakt wzrokowy pozwalał mu komunikować się swobodnie.
-Proszę usiąść, co panu dolega?
-Jestem pierwszy raz...
-A to poproszę o dowód osobisty.
-Proszę, mam bóle w klatce piersiowej i pod mostkiem, palenie w przełyki. Ostro ostatnio imprezowałem...
-No tak, objawy wskazują na co najmniej dwa rodzaje dolegliwości. Czy jest Pan przygotowany na badanie?...
-Tak (trochę dziwne pytanie, "czy jestem gotowy" ale dobra trzeba to wziąć na klatę pomyślałem)
-W takim razie, w związku z tym, że badanie jest inwazyjne, proszę o potwierdzenie pisemne.
O kurcze, znowu zacząłem się bać. Zostałem zaproszony do pomieszczenia za kolejnymi drzwiami. Przywitała mnie tam miła pani, asystentka lekarza.
-Proszę usiąść na leżance.
Pomyślałem: -O na siedząco, nie będzie tak źle, no bo gdyby kazała się położyć no to byłoby gorzej...
Kiedy usadowiałem się we wskazanym miejscu pani podeszła do okien i zaciągnęła wszystkie rolety, zapanował półmrok. Od tego momentu akcja zabrała tempa i dramaturgii. Pielęgniarka stanęła przede mną i z poleceniem żebym otworzył usta psiknęła mi jakąś miętową substancją jednocześnie informując, że to znieczulenie przełyku.
-Teraz powoli zacznie panu drętwieć gardło.
Drętwiało.
-Proszę się położyć.
O kurcze, jednak nie będzie wesoło, krzyknąłem w myślach i padłem na lewy bok. Wtedy asystentka lekarze włożyła mi do ust coś w rodzaju obręczy odpływu zlewu kuchennego i za pomocą dwóch gumek zamocowała go do głowy. Miałem wrażenie, że wyglądam niczym Hannibal Lekter, choć czułem się raczej jak dmuchana lalka ludzkich rozmiarów, z wiecznie zdziwioną miną. Nie byłem związany, jednak czułem się kompletnie unieruchomiony, chyba strachem który mnie paraliżował. Po chwili pojawił się lekarz. Usiadł na krześle obok mnie i wziął sondę, która wyglądała jak spirala do przetykania starych rur kanalizacyjnych. Może trochę krótsza ale konstrukcja podobna. Sprytnie jeden koniec załadował do mojej seksownej dziurki w ustach i pchał dalej. Poszło w gardło i szło głębiej. Oszczędzę tu może opisów odczuć jakie mnie ogarnęły i odruchów które organizm zaczął sobie organizować. W każdym razie było grubo. Kiedy lekarz pobierał mi próbkę tkanki z żołądka do badania poczułem się jak bohater filmu "Obcy", który ma już niewiele do powiedzenia.
Koniec i bomba to byłoby na tyle z badaniem. Wróciliśmy do gabinetu. Na szczęście oczywiście dowiedziałem się, że żyć będę. Tak jak się spodziewał, mam mały refluks i kilka nadżerek w żołądku. Jak na osobę notorycznie niszczącą swój organizm, całkiem nieźle. Dostałem receptę na leki  i uciekłem gdzie pieprz rośnie.
Siedzę sobie teraz spokojny, popijam herbatkę a rano wezmę tabletkę, razem z Baclofenem.
Warto się badać.
Dobranoc

poniedziałek, 8 września 2014

Od dupy strony.

Chyba tak, od dupy strony się do tego zabrałem. No bo po co było zaczynać leczenie skoro nie myślałem poważne o zmianie trybu życia? Brałem Baclofen a w gruncie rzeczy korzystałem z każdej okazji żeby się napić... Jest to picie zupełnie inne niż wcześniej, no ale co z tego. To jest tak głupie, że aż śmieszne.
Muszę się też uderzyć w pierś i przeprosić Was, którzy tu zaglądacie. Pisałem przez te ostatnie kilka miesięcy o tym, jakie życie stało się piękne, i to była prawda. Pomijałem jednak okresy, kiedy zdrowo popijałem. Nie chodzi o jakieś kajanie się i obiecywanie poprawy, bo to żadne AA. Chciałem po prostu być rzetelny ale się nie udało, trochę lipa.
No nic z tym już nie zrobię, ale nie uciekam.
Zmieniam zatem zasady na blogu.

Po pierwsze będę pisał częściej.
Po drugie będę pisał jak jest.
Nie będę przemilczał.

Jestem doświadczonym blogerem (o czym może kiedyś opowiem..) więc powinno się udać, bo jest o czym pisać.

Dla porządku zaznaczam, nie chce mi się pić, w ogóle. Czego Wam wszystkim z całego serca życzę.



sobota, 6 września 2014

Parapetówka

Wczoraj byłem na imprezie w rodzaju: nie ma mowy odpuścić. Parapetówka w miłym towarzystwie konkretnie zakrapiana wódką. Nie odmawiałem, piłem równo jak reszta. Miło było, choć nie miałem nuty do spożycia. Także dzisiejszy dzień pod znakiem kaczora. No i nadszedł wieczór, ani chwili, ani przez moment nie poczułem żadnej chęci do napicia się. Myślę, że coś pękło we mnie, przeszedłem jakąś granicę. Już nie mam głupich myśli: napić się, napić się. Cieszę się. Dzisiaj mieliśmy jechać na grilla, oczywiście zakrapianego. Udało się wykręcić, z czego bardzo jestem kontent. Zamiast piwka, wieczorny kisielek, tak się jarałem tym kisielkiem to szok.

wtorek, 2 września 2014

Nie jestem alkoholikiem!

Hura nie jestem. Na forum gazety są tacy magicy, dla uzależnionych forum rzecz jasna, co to z kilku postów potrafią zdiagnozowawszy każdego. Tam oto się dowiedziałem, że jestem drobnopijoczkiem. Kiedy zapytałem się kto to właściwie jest, otrzymałem odpowiedź: to takie "czułe" określenie osoby która pije alkohol i nie sięgnęła dna bo tylko ten co sięgnie dna może nazwać się alkoholikiem. Alkoholicy to taka twarda brać, doświadczonych i zciuchranych przez wódę. Nie każdy zasługuje na takie miano. A żul to kto to? No nie wiem, może alkoholik który sięgnął dna i tam siedzi... czyli jeszcze większy twardziel. Tak czy inaczej właściwie nie do takich rozmyślań dążę. Toż to tylko terminologia. Uderzyła mnie hermetyczność tego środowiska. Dla nich jest jedna jedyna słuszna droga. To nic, że nie skuteczna, to nic, że uzależniająca podobnie jak alkohol. Tyle dziesiątek lat oszukiwania ludzi przyniosło efekty. Dobry alkoholik to taki alkoholik który ślepo wierzy w zbawczą moc grup wsparcia i terapii a wszystko co nowoczesna medycyna wynalazła to jego wróg. Spędziłem na tym forum kilka wieczorów i oczy przecierałem ze zdumienia. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką kumulacją wrogości i nienawiści. Wystarczy wspomnieć o Baclofenia a stado szarańczy rzuca się na człowieka i sączy jad. Co gorsza, moderator nie jest obiektywny i większość zwolenników nowoczesnego leczenia banuje i usuwa ich posty. Kiedyś w przypływie złości, jeden z walczących ze mną wygadał się, że stoi na straży aby szukający pomocy nie trafili na moje posty bo jeszcze nie daj Boże sięgną po Baclofen i nie skorzystają z jego pomocy.

poniedziałek, 1 września 2014

Jak się pije na baclofenie.

Na samą myśl o temacie tego wpisu odrzuca mnie. Tak to właśnie jest. Na baclofenie, przy dawce już wystarczającej, na myśl o alkoholu odrzuca. Jest taki odruch jakby miało się napić coś czego bardzo się nie lubi. Jednak bywa tak, że sytuacja w jakiej się znajduję zachęca do wypicia. Albo ciąg sytuacji. A czasem, tak jak miałem to ostatnio, ciągnie się to dzień za dniem. Co wtedy, jak pić skoro odrzuca. Ano trzeba nie myśleć i szybko się napić. Na początku jest niemiło, lecz zaraz to mija i można popijać i mieć nawet przyzwoitą z tego przyjemność. Więc jak się chce to da się pić jak dawniej. Baclofen to nie jest złoty środek na wszystkie rozterki. Problemy które masz na karku nie znikną. Ba, nawet mogą bardziej przywalić w łepetynę. No bo nie ma lekko, nam wszystkim. Ogólnie w życiu, bo nie pić jest łatwo i człowiek czuje się lżejszym :-)