sobota, 17 maja 2014

Sobotni strzał.

Cały tydzień jak w skowronkach. Kompletne zero jakiegokolwiek pociągu do alkoholu. Zostałem sam, późno się zrobiło. Nawet nie wiem jak to się stało... pół godziny temu stałem drugi w kolejce do nocnego. Poszedłem tam jak lunatyk. Jaki zakręt, normalnie kosmos. Po prostu nagle zaczęła mi się gotować krew w żyłach, nerwowo krążyłem po pokoju w tą i z powrotem. Ubrałem się, zabrałem worek ze śmieciami. Wyszedłem do śmietnika. Potem odwrót na pięcie, pogoda mglista, ciepłe powietrze. Atmosfera na ulicy jak po imprezie, dla tych ludzi których mijałem zapewne. Niczym zombi podążałem do sklepu, nie pamiętam o czym myślałem. Stanąłem na tych wyszuranych schodkach przede mną dwóch panów podejmowało imprezowe decyzje. Dwóch stanęło za mną. Nagle, też nie wiem dlaczego, jakbym dostał kopa w dupę, zlazłem z tych schodków. Ruszyłem do domu, już tylko krzyczałem w myślach: Nie myśl, baranie, nie myśl już nic!!! tylko wracaj! Zobacz jak tu niemiło! Nie myśl. Wpadłem do domu, złapałem butelkę Ayranu, potrząsnąłem, spod zakrętki prysnęło, szybko przejąłem szyjkę, wypiłem do dna. Schyliłem się nad kuchennym zlewem, dyszałem jak po długom biegu. Chyba nawet łezka w oku się zakręciła. Uff, wróciłem. Już dobrze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz